niedziela, 23 grudnia 2018

A żebyście nie myśleli...

...że mnie całkiem diabli wzięli.

Z okazji nadchodzących nieubłaganie świąt życzę Wam, żebyście nie oglądali w inkryminowanym okresie telewizji ze słodko pierdzącymi spikerami tudzież anglosaskimi filmami z dżingelbelsami, wyłączyli radio, bo zapewne żadnej muzyki prócz smętnego zawodzenia posłuchać się nie da, odkąd szefową Radia RDC spuszczono ze stanowiska (jeszcze za starego reżimu) za odmowę nadawania kolęd w Boże Narodzenie, za to robili to, co chcecie, a nie to co musicie, nie chodzili tam, gdzie trzeba, a chodzili tam, gdzie przyjemnie jest być, jak na przykład do lasu (w  lesie, przy odrobinie szczęścia, zobaczyć można żywe zwierzęta, nie tylko figurki w stajence). Połamcie płyty z klasyką kolędową. Zaśpiewam Wam ja. Dziś z nowego singla, promującego mój album, który ukaże się na Wielkanoc 2019, piosenka:

(osoby poważnie traktujące religię państwową uprasza się o nieczytanie dalej)

Gdy się Chrystus rodzi
i na świat przychodzi, 
bydlęta śpiewają,
pasterze klękają.

Cuda, cuda ogłaszają,
grając skocznie dzieciąteczku
na lirze.
Na lirze! 
Na lirze!
Za-a-żyj ta-baaa-aaaa-kiiiiiiii...

wtorek, 9 października 2018

że zacytuję Sienkiewicza

Byłem na filmie Kler.
I tyle na ten temat. O filmie pisał nie będę, bo wszyscy piszą, i choć są tacy, co twierdzą, że to nie szkodzi, bo każdy głos w dyskusji coś wnosi, ja nie czuję potrzeby, żeby Kler komentować. Zwłaszcza, że go widziałem.  Mówienie o filmie, który się widziało, jest banalne :) Lepsze i ciekawsze są dyskusje o dziełach dyskutantom bezpośrednio nieznanych, bo sytuacja nieznajomości dzieła zmusza osobę o nim się wypowiadającą do większej gimnastyki intelektulanej, mającej na celu ukrycie braku wiedzy źródłowej, który to pogląd Pierra Bayarda, rozwijany w książce Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało, przypomniał felietonista Przeglądu Roman Kurkiewicz i stąd o nim wiem. Teraz pytanie relaksacyjne dla pt. Czytelników: czy czytałem książkę Bayarda? :)

Zatem o czym? O taśmach z lokalu Sowa i Przyjaciele. A właściwie o jednym wniosku, który nasunął mi się po odsłuchaniu kilku minut nagrania z Mateuszem Morawieckim. Przepraszam Was, że słuchałem tej taśmy, przez co moje przemyślenia będą zapewne, zgodnie  regułą Bayarda, mniej finezyjne, niż gdybym nagrania nie słuchał. Niestety nie jestem wystarczająco zdolny, a może wystarczająco pracowity i ambitny, by pisać o nagraniu mi nieznanym. 
Mateusz M. wypowiada się otóż w sposób nudny, płytki, prymitywny i nieciekawy. On nie ma nic do powiedzenia, a jednak mówi. Wypowiada się tak, jakby całą swoją wiedzę o świecie czerpał z telewizji no i może z wypowiedzi Leszka Balcerowicza. Mówi zatem, że imigranci będą przypływać a my będziemy ich odpychać (rewelacyjne spostrzeżenie!), powtarza ultraliberalny bełkot, że ludzie powinni zaciskać pasa, bo pieniędzy dla nich nie ma itp. Przygnębia mnie fakt, że człowiek tak mało ciekawy intelektualnie zarabiał latami miliony w banku, a teraz zajmuje stanowisko premiera. Wiem, że kto by nie rządził, będzie mnie zwykłego obywatela, rolował i wyzyskiwał. Skoro już tak jest i nikt nie ma, jak na razie, pomysłu, jak ten układ zmienić, chciałbym, aby o przyszłości naszego państwa, a więc i mojej, decydowali ludzie, o których mógłbym myśleć, że wiedzą i rozumieją więcej ode mnie. Że przynajmniej rozumieją rzeczywistość, w której funkcjonują.
A tu chuj, dupa i kamieni kupa.

czwartek, 13 września 2018

Porzućmy złudzenia, że słowa...

...mogą w Polsce cokolwiek załatwić.

Właśnie przeczytałem, że w Wrocławiu mieszkańcy skutecznie wyrażają swe niezadowolenie, kiedy robotnicy remontują w nocy torowisko tramwajowe na ich ulicy. Rzucają wtedy w nich doniczkami. Skutecznie. Zdecydowano o przeniesieniu remontów na godziny dzienne.
Bardzo mi się ta spontaniczność wrocławian podoba. Trzeba być idiotą, żeby zakładać, że sen mieszkańców ulicy Piastowskiej jest mniej ważny niż wygoda kierowców jeżdżących tą ulicą za dnia. W korkach jakoś można wystać, chociaż słowa na k lecą wtedy potokiem i niejeden nie zdąży do celu na czas. Bez snu żyć się nie da. Zatem rzut doniczką jest usprawiedliwiony. Oczywiście, przy założeniu, że rzuca się celnie, tak żeby nie trafić bogu ducha winnego robotnika. Zakładam, że rzuty były celne, bo nie piszą nic o ofiarach trafionych pociskami ze stabilizacją naciową. Domyślam się, jakie wrażenie robi na człowieku wybuch doniczki na asfalcie dwa metry od niego. I o to chodzi.

Zwyczaj rzucania należałoby rozszerzyć na publiczne wystąpienia polityków. Pewien krok w tym kierunku zrobiła pani Arendt-Wittchen, policzkując wznoszącą bezecny okrzyk "Konstytucja" protestantkę w trakcie obchodów Dnia Weterana w Warszawie. Trzeba tylko trochę zmodyfikować formę dialogu społecznego. To nie przedstawicielka władz powinna lać w mordę obywatela, lecz odwrotnie i nie dosłownie. Coś jak we Wrocławiu na Piastowskiej. Myślę, że należałoby tu skorzystać z pomysłu przedstawionego w filmie Blues Brothers. Tam estrada w prowincjonalnej tancbudzie oddzielona była od publiki siatką. Ludzie napieprzali w tę siatkę butelkami po piwie. Muzykom krzywda się nie działa, za to emocje były rozładowane i artyści mieli świadomość, na ile ich występ się podoba.
Czyż nie byłoby pięknie, gdyby można było rzucić butelką po piwie w oblicze człowieka bez twarzy?
Ja bym nawet nie dopił. Siatka zatrzymuje szkło, płynów nie...

wtorek, 28 sierpnia 2018

Uwaga, uwaga! Nadchodzi...

...1 września.
Smutna data.
Po pierwsze, dziatwa znów pójdzie do szkół. Ech, co ja mówię! Żeby poszła, nie byłoby źle. Teraz dziatwa nie chodzi, teraz jest wożona przez rodziców samochodami. Znaczy będą większe korki na ulicach przed ósmą. 
Po drugie, znów będziemy wspominać rocznicę napaści Niemiec na Polskę, chociaż nie tak radośnie jak za PRL, bo teraz większymi wrogami są Rosjanie.  17 września będzie więc zapewne szumniej i bardziej patetycznie. Uwielbiamy delektować się wspomnieniami bagnetu wbitego nam w plecy. Kto nie wierzy, niech przypomni sobie pomnik w USA, o który całkiem niedawno wybuchł spór z tamtejszymi władzami.
Po trzecie, woda w jeziorach zacznie stygnąć i zamkną 90 % bud z frytkami w kurortach nadwodnych.
Po czwarte, drzewa będą szumieć głośniej i smutniej, jak to drzewa klęski wrześniowej. Wrzosy będą już przekwitłe, choć nazwa miesiąca sugeruje co innego. Ale nie ma się co dziwić . U nas to normalne. Żniwa są już w lipcu, w sierpniu już po, a liście spadają w październiku. W listopadzie drzewa są gołe, no chyba, że iglaste, na przykład modrzewie... ;)

Co w tej sytuacji począć?
Odpowiadam: napocząć.
Nalewki.

PS A ja tak lubię wrzesień.

piątek, 24 sierpnia 2018

Japońska kulka foliowa

Dni naszej cywilizacji są policzone. Policzone, chociaż nie wiadomo dokładnie, ile ich jeszcze zostało. Ale że policzone, to pewne. Tezę tę stawiam na podstawie ostatnich doświadczeń z serwisem Youtube. Nie może przetrwać cywilizacja, w której jedni ludzie zajmują się wytwarzaniem  kulek ulepionych z folii aluminiowej, inni budową pras hydraulicznych o nacisku  20 ton a jeszcze inni ściskaniem foliowych kulek przy pomocy tych pras.
Ja też lepiłem kulki z folii aluminiowej. Tylko, że to było wiele lat temu i zajmowało mi kilka minut. Teraz, okazuje się, z Japonii przyszła moda na lepienie dużych kulek z folii, kulganie ich, zbijanie młotkiem na twardo a następnie szlifowanie i polerowanie aż do połysku. Kto ciekawy, może zobaczyć tutaj: Japończycy przy kulkach.
Oczywiście nic w tym złego, że Japończycy kulgają kulki i polerują. Kto zabroni bogatemu? Zresztą życie w tym kraju jest dość ciężkie i ryje psychikę. Tak wynika z opisów. Kto ma hikikomori, karoshi, las samobójców Aokigahara, tradycje seppuku i inne rozrywki, może mieć i kulki z folii aluminiowej. Tym bardziej, gdy ten ktoś wymyślił sushi. Jest to tak wielka zasługa dla ludzkości, że klepanie kulek można uznać za dozwolone dziwactwo artystów. W końcu sushi to rolowanie, więc niedaleko od kulania. Jest OK. Ale biały człowiek?
A jednak. Na wzmiankowanym Youtube trafiłem na filmik pokazujący, jak biały facet robi kulkę z folii aluminiowej, ale po europejsku. Czyli zamiast kulać godzinami foliową zbitkę, bierze piec, tygiel, kilka rolek folii i roztapia folię, a następnie odlewa z niej... No, co? Tak! Kulkę. WOW!
Potem kulkę nawierca, nadziewa na trzpień, mocuje w tokarce i poleruje mechanicznie, bo to biały człowiek jest. Jego kulka jest bardziej kulista od kulek japońskich i ma lepszy glanc. Biały człowiek jest dumny ze swojej foliowej kulki, jakby nie dostrzegał, że jego kulka jest fałszywa, chociaż wygląda jak prawdziwa, bo jest z aluminium i się błyszczy. Tak czy owak, jeśli cywilizcja wschodu z cywilizacją zachodu spotyka się na niwie kulek z folii aluminiowej, to sorry, ale czas umierać.
A gdzie w tym wszystkim Przedmurze i Międzymorze oraz Winkelried Narodów, czyli Polska?
Jest i ona. Nasz kraj reprezentuje youtuber, który za zaoszczędzone na niepiciu wódki, zapewne, pieniądze kupił małą praskę hydrauliczną o nacisku do 20 ton, napędzaną nożnym peadałem (w świecie pras hydraulicznych to taki chomik, albo świnka morska wśród lwów) i zgniata kostki mydła, plastikowy młynek, cegłę oraz... kulkę z folii aluminiowej w postaci koślawej kostki. Yeah!
Nie na darmo mówią, że gdy Polakowi dali dwie metalowe kulki, to jedną zgubił a drugą zepsuł.

piątek, 17 sierpnia 2018

Po defiladzie

Z okazji defilady w Warszawie odpaliłem publiczną telewizję. Normalnie nie oglądam, bo jest nudna a propaganda toporna. Gdyby to jeszcze była taka konwencja jak w czasach PRL, gdzie wszyscy wiedzieli, że w TV mówi się jednym językiem, a na co dzień innym, wtedy byłoby przyjemniej. Redaktorzy w PRL także prywatnie mówili innym językiem. Wszyscy grali, bo uważali, że nie ma wyjścia. Towarzysze radzieccy nas pilnowali i to zdejmowało niejako odpowiedzialność z propagandystów. Nie mieliśmy do nich pretensji, że pieprzą. Przecież musieli. Czyli byli niewinni. Teraz jest inaczej, teraz nie muszą. W każdym razie nie przymusza ich żaden towarzysz radziecki. Być może przymusza ich kredyt w banku, albo pożądanie nowego auta, a to już co innego. To już nie uleganie sile wyższej, lecz zwykłe... takie tam. Ale nie o tym chciałem powiedzieć. To była dygresja. Przydługa.
Chciałem powiedzieć o czymś, co się nie zmieniło przez całe moje życie. Mianowicie cały czas uważam, że mamy piękne wojsko. Ładne mundury i elegancki ceremoniał. Trochę mnie razi szaleństwo kolorowych apaszek, ale nie będę się czepiał chustek. Tacy Amerykanie mają najpotężniejszą armię świata, ale jak oni idą? No jak? Bez pasów, człapiąc, jak do knajpy. Chyba, że ci co byli u nas na gościnnych występach, to jakiś drugi sort trzeciego rzutu czwartego odwodu. To by nie było dziwne, w końcu mniej więcej tak oni postrzegają naszą rangę. Nasi chłopcy (i dziewczyny też) jak malowani. I niech tak zostanie. Najgorzej by było, gdyby kiedyś wzięli się do walki za ojczyznę.

wtorek, 7 sierpnia 2018

Przecieram oczy ze zdumienia

Wczoraj natrafiłem na zwiastun nowego filmu Wojtka Smarzowskiego pt. Kler.
Jest tu, jeśli ktoś jeszcze nie widział, a chce zobaczyć.
Już sam tekst z filmu Oto wielka tajemnica wiary: złoto i dolary, wywala, nie mówiąc o obrazach. Nie dlatego, żeby treść była szokująca, ale dlatego, że ktoś ośmiela się coś takiego mówić w filmie, który ma być wyświetlany w kinach. I to nie wszystko, o nie. I to w Polsce. Nadal nie wierzę własnym oczom i uszom. Przecież u nas szmerze się po kątach, ale jawnie nikt nie chce się narażać Kościołowi z wyjątkiem Jerzego Urbana z jego zespołem redakcyjnym. Polak marudzi, złorzeczy czasem na księży, po czym grzecznie popyla do kościoła i na tekst Oto wielka tajemnica wiary chórem odpowiada Głosimy śmierć twoją Panie Jezu... Nie sądzę, aby wszyscy zgromadzeni śpiewali ze zrozumieniem, lecz to nie ma znaczenia, bo nikogo nie obchodzi i nie jest do niczego potrzebne. Ważne, że obrzędy są odprawiane a lud w nich uczestniczy, rzuca na tacę, która jest koszykiem, co ma zachęcać do użycia banknotów. Dopóki owce beczą łagodnie i idą za pasterzem, jest git. A tu nagle takie coś. Film wejdzie na ekrany dopiero 28 września, więc nie wiem, jaka jest jego wymowa, nie sądzę jednak, żeby mógł się podobać księżom. Sądzę, że dostaną piany na mokrych, różanych ustach. 
Osoba reżysera mnie nie zaskakuje. Śmiałość jest cechą Smarzowskiego. Nie dziwi mnie też, że grają tacy aktorzy raczej niszowi jak Arkadiusz Jakubik i Jacek Braciak. No, ale żeby Janusz Gajos, Henryk Talar - gwiazdy uznane, Joanna Kulig - gwiazda wschodząca? Co się dzieje? Czy to epizod bez znaczenia, czy oznaka zmian? Czy dożyję czasów, kiedy Polska będzie państwem świeckim? Jeśli osiągnę wiek Zbigniewa Ścibora-Rylskiego, może tak.

wtorek, 10 lipca 2018

Nasz rodzimy Bear Grylls

Usłyszałem dziś w radiu, że pewien osobnik lat 32, promili alkoholu we krwi 2 pływał w basenie dla niedźwiedzi warszawskiego zoo. Zapytany, dlaczego wybrał takie miejsce do kąpieli, odpowiedział, że przechylił się za mocno przez barierkę i wpadł do wody, a skoro już w niej był, to postanowił popływać.
Niedźwiedź ugryzł go w rękę.
Spodobała mi się fantazja tego gościa. Macho. Widzi basen, to pływa. Jeśli niedźwiedź ma wonty, dostanie w nos. Ugryzie? A co tam dla prawdziwego mężczyzny ugryzienie niedźwiedzia! Drobnostka. Jak dla Czarnego Rycerza z filmu Monty Pythona obcięcie ręki. Po prostu draśnięcie. Prawdziwy mężczyzna pływa kiedy chce, gdzie chce i z kim chce. Prawdziwy mężczyzna z dwoma promilami mógłby nawet nasikać niedźwiedziowi na jego wybiegu, a to już bestię by rozsierdziło. Pływak niedźwiedziowiec tego nie to zrobił, ale na pewno gdyby chciał, nic by go nie powstrzymało. W każdym razie nie jakiś tam niedźwiedź. Może zasady dobrego wychowania. Nasz rodak swą kulturalną postawą w basenie i na wybiegu dowiódł, że potrafi się zachować.

piątek, 6 lipca 2018

Przelotne rozważania o kruchości egzystencji

Dni mamy ciepłe, przeto każde otwarcie okna w biurze skutkuje tym, że do wnętrza prowadzają się chmary much. Napełniają pokój natrętnym bzyczeniem. Da się z tym żyć, choć nie jest to rozkoszą dla uszu. Lecz przecież w tropikach bywa gorzej, zatem nie narzekam.
Ranki są nieprzyjemnie inaczej. Otwiera człowiek drzwi, wchodzi, a tam bzyczenia prawie nie słychać, za to na parapecie zalegają ciała walecznych much, które przez wiele godzin usiłowały wydostać się przez szybę, nie wiedząc, że nic z tego nie będzie. Mniej liczne zwłoki leżą tu i ówdzie na podłodze, w większej odległości od okna i nie wiem, czy to ciała osobników inteligentniejszych, którzy którzy próbowali, jak Kolumb, znaleźć okrężną drogę do Indii, czy też padły w tych miejscach muchy ogłupiałe z wycieńczenia, przypadkowo i bez planu.
Nieboszczyków jest dużo. Ciekawe... muchy padają z głodu, z pragnienia czy z wycieńczenia nieustannym atakowaniem szyb?  Może zostawiać im miseczkę z wodą? Jeśli przeżywalność się zwiększy, będzie znaczyło, że mogą dłużej przetrwać bez jedzenia niż bez wody. Czyli, że muchy są podobne do ludzi... Że ludzie są podobni do much, tego udowadniać nie trzeba.

Ostatni Mohikanie próbują uparcie przebić się przez szybę. Tych dobijam bezwzględnie, jeżeli tylko nie mają w sobie zbyt wiele wigoru. Tacy potrafią długo robić uniki, stosować zmyłki, sztuczki i kluczyć jak zające na polu, uciekające prze chartami. W końcu zostają najtwardsze sztuki. Tym odpuszczam. Nie ma co ścigać ich do ostatniego. Jak mówi przysłowie: kiedy zabijesz ostatnią muchę, zaraz okazuje się, że nie była ostatnia.

piątek, 29 czerwca 2018

O tym, co wszysy od wczoraj, ale...

...no muszę.

Chociaż nie jestem kibicem i piłka kopana obchodzi mnie tyle samo co rzucana, odbijana i kąpana w wodzie, czyli jest to zainteresowanie na poziomie podobnym jak moje zainteresowanie paralotniarstwem albo snookerem, oglądałem wczoraj mecz Polska - Japonia. No dobra, jadłem zupę i rozwiązywałem krzyżówkę, ale na ekran okiem rzucałem. Jednak. 
Nic bym na ten temat nie pisał, gdyby mecz z Japonią został rozegrany do końca przyzwoicie. Wydawało się, że Polska powtórzy scenariusz z poprzednich dwóch mistrzostw, czyli po przegranych żałośnie dwóch meczach zagra trzeci mecz w dobrym stylu i wróci do domu bez sukcesu, ale chociaż z godnością. Tak się nie stało i to jest zaskoczenie. Niezorientowanym powiem, że Japonia przegrała mecz, ale i tak przeszła do następnej fazy rozgrywek, a Polacy mecz wygrali, ale z rozgrywek i tak odpadli i z góry było wiadomo, że muszą odpaść. Wydawało się, że w tej sytuacji nasi będą walczyć do końca z fantazją, bo przecież nie mieli już presji wyniku i nie było czego kalkulować. Grali, by poprawić złe wrażenie, jakie wcześniej zrobili. Jak to się mówi, grali o honor. I co?
Ostatnie dziesięć minut meczu Japończycy pozorowali grę, zadowalając się korzystną dla nich przegraną. Wstyd, ale można zrozumieć ich zimną kalkulację. Niestety nasi przyjęli tę szopkę i zgodnie w niej uczestniczyli. Tego już zrozumieć nie można. Dwudziestu dwóch facetów na boisku i przynajmniej dwudziestu z nich nie chciało grać. Co do bramkarzy nie ma pewności, bo oni są przywiązani do słupków, więc biegać za piłką nie bardzo mogą. Czas płynął, publika gwizdała a cyniczne pajace szwendały się leniwie po boisku, przystając co chwilę, bo boisko nie jest tak duże, żeby można było po nim dziesięć minut iść w jedną stronę i nie natknąć się na przeciwnika. Kopacze pokazali, że w dupie mają sens gry w piłkę, czyli dążenie do zdobywania goli. W dupie mieli wszystkich i wszystko dokoła. Być może nie mieli w dupie jakichś tam swoich uzgodnień, ale jeśli one były, to tylko znaczy, że nas, widzów, mieli w dupie jeszcze głębiej niż się domyślamy. Polak potrafi. Spieprzyć wszystko. Nawet w meczu o honor zagrać niehonorowo. Naprawdę nie ma dla nas rzeczy niemożliwych jeśli chodzi o spieprzenie ich. Jest takie fajne powiedzenie o Polaku, że jak mu dali dwie żelazne kulki, to jedną zgubił, a drugą zepsuł. No to właśnie tak.

No już. Wygadałem się.
I tylko żal, że kasiory, którą pożerają kopacze piłki, nie można im zabrać i przeznaczyć na skocznie narciarskie. Z te pieniądze można by pewnie zbudować i utrzymać kryte skocznie ze śniegiem do skoków w lipcu i sierpniu. Nad morzem.
Albo chociaż przeznaczyć na piwo.
Kurde, cały pociąg chłodnego, czeskiego... ymmm.

czwartek, 14 czerwca 2018

O tym, że żyć powinno się przyjemnie, ale nie dłużej niż do emerytury.

Nie oglądam już prawie telewizji, bo mało co mnie tam interesuje, ale czytam jeszcze gazety. Tygodniki i miesięczniki, a nawet jeden kwartalnik. Nie zgadniecie, jaki. Mniejsza o to. W Polityce czytałem fajny artykuł dla masochistów intelektualnych. Być może się do nich zaliczam. Autor zgrabnie wywodzi, że wielki kryzys finansowy musi się znów nadejść i tylko nie wiadomo dokładnie, kiedy to nastąpi, ale nastąpi na pewno. Taka nuta brzmi w uchu masochisty intelektualnego lub emocjonalnego jak piękna pieśń. Ludzie uwielbiają czytać o katastrofach, które zdarzają się innym, co zrozumiałe, a niektórzy nawet o takich katastrofach, które mają dotknąć 99% populacji, w tym ich. Może dlatego takie artykuły pomieszczane są w prasie. Nie zamierzam tu streszczać myśli autora. Podzielę się tylko jednym wątkiem, który ilustruje wyjątkowo dobrze szubrawczą naturę ludzi kręcących tym światem. 
Otóż jest taki kraj jak Argentyna. Argentyna wymyka się klasyfikacjom ekonomistów. Nie wiedzą, czy ją zaliczać do krajów rozwijających się czy rozwiniętych. Moim zdaniem można by dla Argentyny stworzyć kategorię kraje pulsacyjne, albo oscylujące - raz się rozwijają, a potem zwijają i tak w kółko. Argentyna robi to tak, że średnio raz na dekadę ogłasza bankructwo. Od ostatniego minęło już 17 lat, więc... sami rozumiecie. I co robi kraj, który bankrutuje rutynowo? Ano taki kraj wypuszcza obligacje, uwaga! na sto lat. Do tego świetnie oprocentowane, 7% rocznie. Mniam, mniam.
Wziąłem kalkulator i przeliczyłem. Za złotówkę daną dziś Argentyna obiecuje 868 zł za sto lat. Tutaj myślący, że umie myśleć człowiek, zaśmieje się w nos Argentyńczykom. No bo kto uwierzy, że za sto lat państwo-osylator wypłaci rzeczywiście komukolwiek takie pieniądze? Ha, ha! Nie ma się co śmiać. To był strzał w dziesiątkę. Chętnych na obligacje było cztery razy więcej niż wyemitowanych papierów teoretycznie wartościowych. Jelenie? Idioci? Naiwniacy, którzy nie słyszeli o Amber Gold a teraz od GetBacku? Nie, nic z tych rzeczy. Argentyńskie obligacje kupili inwestorzy z bogatych państw zachodnich. Ale po co? A po to, żeby zapozorować dobrą inwestycję przynoszącą duży zwrot. Ale kto się na to nabierze? Czy nikt nie ma oczu i mózgu? Czy nikt nie rozumie, że to wszystko fikcja? Nic z tych rzeczy. Odpowiedni ludzie rozumieją i wiedzą, że na argentyńskich obligacjach z pewnością stracą ci, za których pieniądze zostały one kupione. Kupujący jednak zarobią, bo nie płacą swoimi pieniędzmi. Pobiorą sute prowizje za generowanie zysków pozornych i strat realnych. Wszystko zgodnie z prawem. Pozostaje jeszcze tylko dopowiedzieć, kto kupił te obligacje. Fundusze emerytalne.

wtorek, 29 maja 2018

Kto za młodu nie był socjalistą...

...zawsze jeszcze może nim zostać.
Moja młodość przypadła na czasy socjalizmu w naszym kraju. Nie mogłem więc być socjalistą ani tym bardziej komunistą, bo ludzie tak mają, że ustrój który aktualnie panuje, zwykle im się nie podoba. Jeśli go nie obalają, to tylko dlatego, że nie czują w sobie dość siły albo nie mają pomysłu, czego chcieliby w zamian. Uważam, że teraz mamy ten drugi przypadek. Ludzie nie wiedzą, jaki ustrój byłby lepszy od obecnego, ale wiedzą, że chcieliby większej sprawiedliwości społecznej. Tego ludzie chcą zawsze. Przez ostatnie 29 lat Polakom skutecznie wmawiano, że sprawiedliwość społeczna to to samo co miazmaty komunizmu. Myśleć o niej to już grzech, a mówić, to tak jakby nawoływać do rabacji, wyrzynania szlachty, rozbijania główek niemowląt o ścianę pałacu. Dobry Polak miał się godzić na wyzysk, nie szemrać, głosować zawsze na tych, którzy dbają, aby podatki dla bogatych nie były za wysokie, a najlepiej symboliczne. I to się w zasadzie udało. Czytam w Polityce, że aktualnie grupa bogatych, którzy zarabiają rocznie więcej niż milion i płacą od tych dochodów podatek dochodowy, to zaledwie 25000 osób. Milionerów i bogaczy jest znacznie więcej, ale większość z nich nie płaci podatku dochodowego. Udają biednych, żyją na koszt swoich firm. Wmawia się nam, że tak musi być i nic się z tym nie da zrobić, bo wyjadą na Karaiby. Gówno prawda. Zawsze się da, tylko trzeba chcieć. Nie da się osiągnąć stuprocentowej skuteczności w żadnym złożonym działaniu, ale próbować można i należy. Rząd zamierza nałożyć daninę na te 25000 zamożnych ludzi, którzy zarabiają rocznie więcej niż milion. Zapłacą 4% od nadwyżki ponad milion. Boże, co za niesprawiedliwość! - słyszę. Rząd chce nałożyć NA NAS dodatkowy podatek. Czyżby? Jeśli uda mi się zarabiać 83000 zł miesięcznie, chętnie oddam 4% od tego, co zarobię ponad to. Tak więc, jeśli słyszycie, że będziecie płacić większe podatki, żeby sfinansować wsparcie niepełnosprawnych, to słyszycie kłamstwa. Nie będziecie. Jestem pewien, że nie czyta mnie żaden milioner, dlatego mówię: nie będziecie płacić podatku na niepełnosprawnych. Zapłacą ci, którzy mogą. I bardzo dobrze.
My zapłacimy inne podatki, które rząd na nas w końcu nałoży. Ale to już całkiem inna historia.

czwartek, 3 maja 2018

W nocy z 2 na 3 maja

W tygodniku NIE jest taki fajny rysunek. Reporter pyta facetkę: jak pani spędza wolny czas? Na co ona odpowiada: nie czytam książek. Gdyby ktoś był ciekaw, jak ja świętowałem Dzień Flagi, to odpowiadam: analogicznie do tego, jak pani z rysunku spędzała wolny czas. I jeszcze dodam, że podobnie będę świętował dzień 3 Maja. A to dlatego, że wspominanie z dumą Konstytucji 3 maja kojarzy mi się z tym, jakby ktoś w swoim samochodzie nigdy nie zmieniał oleju, nie pompował kół, zamiast benzyny wlewał do baku zmywacz do paznokci, nie reagował na to, że złodzieje ukradli mu lusterka, że na karoserii wypisują gwoździem słowa na ch i k, że na tylnym siedzeniu sąsiad hoduje swoje kury, że w bagażniku drugi sąsiad urządził sobie inspekt, że koła dawno już odkręcone, pod maską brak akumulatora, gaźnika i chłodnicy, i nawet kierownicy nie ma, bo też się komuś przydała, a tu nagle, pewnego pięknego dnia właściciel się budzi, krzyczy: jam jest syn prześwietnego narodu, potomek towarzyszy pancernych spod Wiednia i Chocimia, czas mi w drogę, Rajd Dakar czeka! Po czym schodzi w gaciach na podwórko, oblepia truchło auta napisami TEAM, RALLY i innymi ładnie brzmiącymi, np. MONTE CARLO, siada na podłodze, bo przednie siedzenia też już zajumane i robi paszczą: brrrym, brrryyyyymmmm, brrrrryyyyyyymmmmmm!

A w ogóle to nie świętuję, bo jestem... No nie wiem, jak to się nazywa. I tyle.

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Lemur a przyszłość Polski

Mamy sezon egzaminów. Dopiero co młodzież gimnazjalna je zdawała, a sądząc po kasztanowcach, niedługo będą zdawać maturzyści. Rozwiązałem więc quiz  z pytaniami dla gimnazjalistów, żeby przekonać się, czego nie wiem. Nie zawiodłem się. Powiem więcej. Pomysłowość układaczy pytań wywołała mój niekłamany podziw dla ich inwencji. Niestety, treść pytań skłoniła mnie też do smutnej refleksji, którą się podzielę, bo lubię narzekać (przynajmniej to upewnia mnie, że jestem Polakiem, inne cechy mniej do mnie pasują).
Żeby nie przedłużać, od razu powiem, że nie wiedziałem, że bitą śmietanę wytwarza się przy pomocy tlenku azotu. Ja robię to trzepaczką, bo jestem staromodny. Właściwie to robiłbym, gdybym robił w ogóle. Nie odgadłem też  intencji pytającego o drogę impulsu podczas odruchów uruchamianych w celu utrzymania równowagi. Zaznaczyłem odpowiedź, gdzie napisano, że droga ta biegnie od mięśni przez móżdżek do narządu równowagi. Źle. Chodziło o bieg impulsu w drugą stronę. Ech, durny ja. Za to dałem radę z lemurem katta (znacie lemury katta, no nie?), ale tylko dzięki chłopskiemu rozumowi, a nie wiedzy zoologicznej. Należało powiedzieć, po czym poznajemy, że lemur katta jest ssakiem. Oczywiście nie po tym, że ssie cycka, ha, ha! Po tym, że ma ucho zewnętrzne. Do wyboru były jeszcze: cztery kończyny, ogon i palce. Szybki ogląd obrazu krokodyla w pamięci doprowadził do konstatacji, że krokodyl ma cztery łapy, ogon i palce, a jednak nie jest ssakiem. Zostało ucho. Rzeczywiście, nie widziałem na żadnym filmie krokodyla strzygącego uszami.
Dowcipni egzaminatorzy kazali mi odpowiedzieć, które z cech środowiska przyrodniczego Japonii nie sprzyjają jej rozwojowi gospodarczemu. Wspaniały pomysł. Tak właśnie należy się uczyć. Dlaczego państwo, które powinno być biedne, jest bogate? Dlaczego państwo to jest zadłużone po uszy, a jednak wiarygodne i zamożne? Dlaczego ludzie, którzy nawet nie nauczyli się od nas jeść widelcem, wytwarzają zaawansowane technologicznie urządzenia itd. Niestety, trochę nie wyszło. Test był przyrodniczy, więc uczniowie musieli wybierać płyty litosfery, góry i marne zasoby naturalne. Powinni zatem dojść do wniosku, że skoro u nas nie ma trzęsień ziemi, kraj jest płaski i w dodatku leży na węglu, to mamy zadatki na  poziom życia jak w Szwajcarii, czyli kraju równie jak nasz płaskim, tektonicznie spokojnym no i leżącym na ropie, jak wiadomo. Inne pytania z testu pominę, bo te już dają obraz sytuacji.
Nafaszerowani lemurami katta, tlenkiem azotu, nędzą Japonii będziemy sobie chodzić dumni z własnej wspaniałości intelektualnej, pętając się na peryferiach zachodniego świata. I nie będziemy rozumieli, dlaczego ciągle tam przypada nam miejsce, więc niczego nie poprawimy. Tam do katta!

środa, 11 kwietnia 2018

Krótka refleksja po 10 kwietnia

Nie sądziłem, że obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej mogą pobudzić mnie jeszcze do jakiejkolwiek refleksji. Wszystko zostało już po sto razy powiedziane. A jednak zawsze można coś "odkryć", jakąś swoją Amerykę.

Do tej pory sądziłem, że Polacy lubują się w rozpamiętywaniu klęsk i tragedii, które ściągnęli sobie na głowy, mniemając, że to fatum, pech, sprzysiężenie złych mocy itp., i że czynią to niejako z konieczności genetycznej wobec faktów. Że skoro już klęski się wydarzyły, to oni muszą je czcić, bo taki mają genom. W tym roku dochodzę do wniosku, że jest jeszcze gorzej. Polacy wybierają sobie na przywódców ludzi, którzy PRAGNĄ  martyrologii. Jeśli ona na nich nie spada, to czekają na nią jak na łaskę, hodując w sercach nadzieję, że męczeństwo będzie im dane. Nie im dokładnie, tylko ich rodakom, bo z oczywistych względów swoim męczeństwem nie ma jak się cieszyć. Każde pokolenie łaknie swoich męczenników. Przez długi czas po wojnie potrzebę tę zaspokajała katastrofa wojenna. Ale po latach coraz więcej było ludzi, którzy wojny już nie pamiętali a tęsknotę do martyrologii wyssali z mlekiem matki. Stąd kult księdza Popiełuszki.
Jeden Popiełuszko nie mógł zaspokoić potrzeb martyrologicznych. Martyrologia musi być masowa, żeby była martyrologią. I oto w 2010 roku mamy blisko setkę trupów, w tym liczne osoby wysokiej rangi. To nic, że ludzie zginęli w katastrofie, a nie w boju i nie za ojczyznę. Zginęli i to się liczy. Resztę się zrobi. Intensywna potrzeba posiadania odpowiedniego nieszczęścia do obchodzenia została zaspokojona. Tysiące Polaków mogą nasładzać się smutkiem co miesiąc. Nie rozumiem ich, ale cóż... nie tylko w tym nie rozumiem rodaków.

czwartek, 29 marca 2018

Podrowienia dla świata z domu wariata, czyli...

...najwspanialszy zakup w dziejach polskiej armii.

Mówią, że kupujemy od Amerykanów wyrzutnie rakiet Patriot. Na początek wydamy 4,75 miliarda dolarów i to jest podobno bardzo tanio. Cudnie. Cały zakup ma nas kosztować 50 miliardów złotych. Za te niebotyczne pieniądze dostaniemy rakiety do obrony Warszawy i Redzikowa. Czemu Redzikowa? Bo tam ma stanąć amerykańska instalacja wojskowa. Znaczy zrujnujemy się finansowo, żeby chronić amerykańską bazę, która może nawet nie powstać. Reszta kraju i tak chroniona nie będzie. Widocznie wystarczy, jak wojnę przetrwa Warszawa i Redzikowo. To będzie nasze zwycięstwo. Trudno powiedzieć, czego stolicą będzie wtedy Warszawa. Może ziemi redzikowskiej? Wątpię. Jeśli Amerykanie tam się usadowią, to nie będziemy mieli nic do powiedzenia w sprawie tego, co tam się będzie robić.  Z kim mamy walczyć amerykańskimi rakietami? Z Rosją, oczywiście.
Już kiedyś pisałem o absurdzie planowania wojny z Rosją, więc nie ma co się powtarzać. Kilkoma rakietami wystraszymy armię rosyjską i zmusimy Putina do negocjacji? Yhm. Tak głupie, że nawet nie śmieszne. Uważam, że każdego wojskowego, który choćby rozważa wojnę z Rosją, należy odesłać w trybie natychmiastowym do cywila z zakazem wypowiadania się i pisania w gazetach. Jeśli nie obieca milczeć, to uciąć język i obie ręce. Sprawa jest zbyt poważna, by okazywać słabość. Każdego polityka, który wojnę wyobraża sobie jako okazję do czynów heroicznych, należy w kaftanie bezpieczeństwa izolować od społeczeństwa, a tych najbardziej zatwardziałych zamykać w jednej sali z Antonim Macierewiczem. Taki karcer. Wiem, że sala musiałaby być duża. To nic. Bezpieczeństwo wymaga ofiar, jak uczy generał Bieniek. Jestem gotów odżałować na ten cel katowicki Spodek, Halę Stulecia we Wrocławiu, a najchętniej Stadion Narodowy w Warszawie. Ma dach. jak się uda go zamknąć, to odosobnieni przetrwają.
Za 50 miliardów złotych można by nieźle wyposażyć i wyszkolić nasze siły lądowe, żeby były w stanie wygrać wojnę na przykład z Ukrainą. Można zbudować sto tysięcy domów jednorodzinnych, albo zapłacić za operacje miliona pacjentów, co zapewne zredukowałoby kolejki do zera. Można by zrobić dziesiątki pożytecznych rzeczy, ale nie, nie u nas.
Staram się nie denerwować podobnymi informacjami od czasu, kiedy przeczytałem, że denerwowanie się sprawami, na które nie ma się wpływu, świadczy o głupocie.
Proszę o duchowe wsparcie moich starań.

poniedziałek, 19 marca 2018

We wszystkim dobrze, ale...

...w słuchawkach najlepiej.

Dziś krótki tekst o wyższości słuchawek nausznych nad słuchawkami wszelkich innych typów.

Mam słuchawki douszne, takie zwykłe, małe, wiecie, co się wkłada do ucha i się trzymają, chociaż nie za dobrze. Są niezłe, spełniają swoją rolę, ale są najsłabsze.
Mam słuchawki dokanałowe, takie małe gówienka, które wtyka się w uszy jak korki przeciwko hałasom nocnym. Te są już lepsze, ale trochę nieprzyjemne.
Mam też tradycyjne słuchawki nauszne, takie w jakich szyku zadają radiowcy. I te są zdecydowanie najlepsze. Dlaczego?Ano dlatego, że najlepiej chronią uszy przed zimowym wiatrem.


poniedziałek, 12 marca 2018

Wiosna

Dawno mnie tu nie było... To przez mrozy, które ścisnęły. Ścisnęły i nie puszczały. Na szczęście już puściły i można chodzić bez kalesonów... Tulipany i krokusy się puściły. Ptaki odzyskały głos. Słońce przygrzewa już nie zimowo. Słowem - życie budzi się do życia. Rzyć też...
Tylko w polityce naszej taka wiosna, że żal rzyć ściska.

Rząd pracuje od miesiąca nad światową popularyzacją wiedzy o tym, kim byli szmalcownicy (ciekawe, jak piszą w USA? Schmaltzovnik?) oraz utrwaleniem w świadomości zainteresowanych faktu, że Żydów w czasie II wojny światowej zabijano głównie w Polsce. 

W kraju rząd usiłuje z kolei przekonać swoich obywateli, że generał Jaruzelski wielkim zdrajcą był. Niepotrzebnie. Przekonanych przekonywać nie trzeba, a ci co w te bzdury nie wierzą, przekonać się nie dadzą. Typowo nasza, polska głupota i brak pragmatyzmu. 

Wczoraj umarła wolność handlu. Teraz dostęp do sklepów w niedzielę będzie reglamentowany. Ciekaw jestem, co zrobi suweren? Opcje są dwie. Pierwsza: będzie się wkurzał i rząd wycofa się z zakazu handlu w niedzielę. Druga: naród nasz, jak to on, ponarzeka, pozrzędzi, a potem przyzwyczai się, że w niedzielę siedzi się przed telewizorem, tak jak to było trzydzieści lat temu i tyle. W przypadku nr 2 rodzi się pytanie, jak to wpłynie na frekwencję na mszy niedzielnej. I tu znowu są dwie opcje plus trzecia dodatkowa. Pierwsza: lud przeniesie się z galerii handlowych do domów bożych. Druga: skoro nie będzie można pójść po kościele do galerii, to po co się ruszać sprzed telewizora. Trzecia: w kościołach nic się nie zmieni. Albowiem, jak mawiał trener Kazimierz Górski, mecz można wygrać, można przegrać, albo zremisować.

Głupcy zwykle przegrywają.

Z wiadomości optymistycznych jest taka, że skowronki już śpiewają. Ale to nie w mieście, więc nie dla wszystkich. Jak wszystko.

niedziela, 4 lutego 2018

Zagadka

Dziś, w ramach niedzielnego relaksu, zagadka. Żadnych tam poważnych tematów.
Proponuję nowy herb dla jednego z polskich miast :)
Jakie to miasto?



Wersja extended:


Dodatek specjalny - herb miasta, które w lutym obchodzi swoje 92 urodziny.


poniedziałek, 22 stycznia 2018

Odrobina fantazji

Ano z Niemcami zawsze tylko problemy.
Naród był to okrutny, dziki i tłustą strawą się karmiący. Nie wiedział o tym Warus, prowadząc swe legiony w ostępy Lasu Teutoburskiego. Źle się to dla niego skończyło. Cywilizacji nie warto nieść tam, gdzie dzikość ludu równa dzikości leśnych bestii. Przeto Rzymianie kraj ponury i żadnych prócz skór zwierzęcych bogactw nieposiadający, po kilku latach sobie odpuścili. Skręcili na wschód. Tam natrafili na Polan, Ślężan, Wiślan i Mazowszan, ludy jeszcze nieoświecone, ale zmyślnością i pracowitością nad sąsiadami górujące. Szybko miejscowi wszelkie nowinki i nauki od Rzymian przejmowali, kraj swój cywilizując. Rośli w siłę przez lat tysiąc, aż Niemcy im pod bokiem wyrastać zaczęli, co Polaków (bo tak plemiona zjednoczone nazywać się przyjęło) niepokoić zaczęło, aliści nie bardzo. Ot zdarzyło się, że margrabiego Chodaka jakiś książę Mishke pobił, ale takie wypadki nie mogły potędze polskiego cesarza zagrozić. Ledwie Niemcy swój kraj zjednoczyli, już go na kawałki dzielili, bo taka ich natura była odwieczna, co i potem nie raz się okazywało.
Mijały wieki. Polacy kraj cywilizowali, w wynalazkach i technice szczególnie bowiem się lubowali. Jak choćby Jan Dobrzyca, który druk ruchomą czcionką tak dobrze opanował, że Biblię pierwszy seryjnie tłoczyć zaczął, za co mu chwała. Dzięki temu Marcin Lutowicz mógł pisma swoje drukować, w narodzie upowszechniać, a naród je czytał, bo sztuki czytania się uczył. Nie to, co w Niemczech. Tam chłop folwarczny nie tylko czytać nie umiał, ale nawet nie wiedział, że jakieś książki istnieją na świecie. Mieszczan zaś prawie nie było, bo szlachta niemiecka usilnie się o to starała, ażeby łyczkowie głów za bardzo nie podnosili i w dostatek nie obrastali. Z tego Lutowicza nauczania reforma kościoła się narodziła. Zgrabnie etos pracy z wiarą połączono, co bardzo Polakom pomogło w dalszym rozwoju. W Niemczech wszystko szło opornie a w końcu zdechło i wróciło w stare koleiny. Tak więc Polacy bogacili się mozolnie, ale systematycznie, dalej rzemiosła i sztuki wyzwolone rozwijając. Muzyków znamienitych posiadali, jak choćby Franciszek Kurpiński, którego Odę do radości każde dziecko zna, mniemając, że to hymn Unii Europejskiej.
Wojny Polacy rozliczne toczyli, gdyż taki był Europie zwyczaj przez stulecia, że jeśli tylko sąsiad był chwilowo słabszy, obowiązkowo należało go napaść i złupić. Kto tego nie robił, ten był frajerem. Niemcy tego nie robili, gdyż jedyne czego ich szlachta pragnęła, to był święty spokój, a chłop niemiecki od bydlęcia nie bardzo się różnił, więc i woli żadnej mieć nie mógł. Co gorsza, Niemcy byli tak durni, że gdy onegdaj zdarzyło się, iż Turcy pod Krakowem stanęli i niechybnie by go zdobyli, ziemie polskie następnie pustosząc i o sto lat cofając, to Niemcy im z pomocą podążyli, ostatnim zrywem swego dychawicznego państwa potęgę polską podtrzymując. Musiało zatem do tego przyjść, że Polacy pospołu z Francuzami i okazyjnie Włochami ziemię niemiecką między siebie podzielili, nowe porządki tam zaprowadzając. Gdyby nie to, chłop niemiecki do XX wieku pańszczyznę by odrabiał i kołtun na głowie hodował, tę przypadłość ludu niemieckiego w całej Europie znaną pod łacińską nazwą plica germanica. Łatwo to poszło, gdyż Polacy wtedy już armii prawie żadnej nie posiadali, bo kto i z czego miałby ją tam utrzymywać, kiedy przemysł nie istniał, miasta nieliczne i liche, większe i silniejsze być nie mogły, ziemianie zaś łożyć do skarbu nie mieli ochoty. Do tego Polacy propagandę szerzyli, że Niemcy to chory człowiek Europy, a ich rządzenie się to "niemieckie porządki", jak z przekąsem mówili. Potem zaś, po wielkiej wojnie, którą Polacy przegrali, kąśliwie nazywali odrodzone Niemcy państwem sezonowym i aby udowodnić, że mieli rację, raz jeszcze napadli i splądrowali Niemcy, znów się na tym bogacąc. I chociaż kolejną wielką wojnę przegrali, podnieśli się dzięki swemu potencjałowi i są teraz najsilniejszym państwem Europy, a Niemcy, choć ich produkt krajowy brutto jest siedem razy mniejszy od polskiego, mówią, że nie będzie Polak pluł im w twarz i rządzą się po swojemu.

Czy nie mogłoby tak być? Uważam, że mogło. Musiałby być inny niż jest tylko tylko jeden drobiazg - mentalność ludzi.

piątek, 12 stycznia 2018

Styczeń miesiącem doktorów

Jeśli mnie pamięć nie myli, najwcześniej protesty rozpoczęli w szpitalach lekarze specjaliści. To było już dawno, wiele lat temu, więc dokładnie nie pamiętam. Grozili, zdaje się, przejściem do prywatnych firm leczniczych. Zrobili to, kiedy takich firm już trochę powstało i groźba nie była tylko teoretyczna. Udało się. Wyszarpali solidny kawał mięsa dla siebie, podpisali wysokie kontrakty i uciszyli się. Wtedy wkurzyli się lekarze rodzinni, że niby oni to co? Sroce spod ogona wypadli? Kilka lat urządzali przepychanki z NFZ na początku roku i... też się uspokoiło. Znaczy wyszarpali dość. W końcu zbuntowali się najmłodsi lekarze - rezydenci. To logiczne. Starzy lekarze obrastają w tłuszcz, rodzinni urządzili się wygodnie, a oni co? Mają tyrać jak dzikie osły za gówniane pieniądze? Niedosypiać, niedojadać, męcząc się na dyżurach za wszawe osiem tysięcy na miesiąc? O, nie! Dość tego. Ogłosili, że walczą o dobro pacjentów. Bo przecież jak lekarz jest niewyspany, to może popełnić błąd, prawda?

Jesteśmy w czarnej d. Tak uważam. A to dlatego, że zawód lekarza jest szczególnym zawodem. Nie mam tu wcale na myśli powołania, posłannictwa, misji, czy czegoś tam. Chodzi o to, że lekarz z powodzeniem może leczyć tak samo Polaków, Niemców czy Francuzów, bo kiszki i kości wszyscy mają takie same. Jedynym problemem jest znajomość języka obcego, ale to stosunkowo mały problem. Dlatego oni mogą wyjechać i nie będą w bogatych krajach zmywać naczyń. Mogą nam dyktować warunki. I dyktują. Wyszarpią to, na czym im zależy. Będziemy im płacić dużo, a sami pracować za takie pieniądze, jak dotąd. Oni tworzą dla siebie wyspę obywateli lepszego sortu w morzu pospólstwa. Cóż ich obchodzi, że kraje Zachodu są kilkukrotnie zamożniejsze od naszego, że ich dochody są nieporównywalne z naszymi. Oni chcą mieć to tutaj, w Polsce, bo ile można czekać. Żyje się krótko, a potem umiera, prawda? Lekarze dobrze o tym wiedzą.
To już nie te czasy, kiedy paszport leżał w komendzie milicji. Już nie trzeba uciekać za granicę, można po prostu wyjechać. To już nie te czasy, kiedy nie było w kraju alternatywy. Nie można wziąć lekarzy w kamasze, ale coś z tym zrobić trzeba. Może ktoś by wreszcie pomyślał, jak dbać o interesy wszystkich obywateli, do k.n., bo sprawy zostawione samym sobie zmieniają się ze złych na gorsze.

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Przepis na sukces

Nowy rok zaczął się już na dobre. Bo nowy rok zaczyna się po Trzech Królach, dodam w kwestii formalnej. Mój starszy kolega mawiał, że od Bożego Narodzenia do Trzech Króli ma w żyłach więcej alkoholu niż krwi. Mój kolega mówił tak już wtedy, kiedy Trzech Króli nie było jeszcze świętem uprawniającym do ogólnopaństwowego nieróbstwa. Bo mój kolega to głęboko wierzący katolik i dlatego świętuje z pełną powagą i zaangażowaniem cały okres bożonarodzeniowy. Ja jestem heretykiem uprawiającym nieco pozoranctwo (gdyż jestem trochę Polakiem), ale pić za bardzo nie mogę, więc świętuję w tym czasie mało żarliwie - obijam się. Wszystko kiedyś przemija, nawet najdłuższa żmija. Pora więc napisać notkę, choćby miała być o niczym, czyli o Sławomirze. Refleksji ciąg dalszy.

Otóż przeczytałem, że piosenkarz Sławomir, o którym wspominałem w starym roku, nie jest zwykłym chałturnikiem, tylko uprawia jakże szlachetny gatunek sztuki estradowej zwany pastiszem. Znaczy te debilne, obciachowe i lamerskie piosenki, które śpiewa, to świadoma kreacja, dobrze wykonana robota aktorska, inteligentny humor. Coś w tym jest, bowiem w teledysku Aneta występują ze Sławomirem pieśniarze tworzący grupę Vox oraz aktorka Małgorzata Socha. Panowie z Voxu nie wyglądają tak debilnie jak Sławomir, a aktorka Socha wygląda jak idiotka tylko dlatego, że jest wymalowana paskudnie i zachowuje się jak lasencja z podmiejskiej dyskoteki. Znaczy aktorka rzeczywiście gra i to widać. Małgorzata Socha potrafi grać idiotki, co udowodniła już w serialu Brzydula, tworząc wspaniałą rolę Violetty (Violetta, Anetta, Dżesika... - whatever). Vox też gra, chociaż śpiewa.
.

Tylko Sławomir... grać nie musi. On po prostu jest Sławomirem w każdym calu. Cała jego gęba to Sławomir naturalny, jego uśmiech, jego oczka, jego wąs. Bardziej pasowałby do roli tylko wtedy, gdyby miał na imię Janusz. Co zresztą jest głupie, bo nie rozumiem, dlaczego akurat imię Janusz ma być imieniem obciachowym. Czemu nie Jarosław, na przykład? Albo nie Marek, jak Marek Katarzyna Wielka Suski - poseł idiota. I tak dochodzimy do przepisu na sukces. Jeśli wyglądasz jak diskopolowiec, to śpiewaj disco polo i mów, że to pastisz. Publika będzie Cię kochać, myśląc, że jesteś autentyczny, tak jak myśli, że Rowan Atkinson to idiota Jaś Fasola. Idźmy dalej. Nie umiesz śpiewać? Nie masz głosu? Spróbuj kariery, udając siostry Godlewskie.

 
Z pewnością Ci uwierzą, tylko... auć! Siostry Godlewskie nie są niestety uwielbiane. Czyli jednak nie ten trop. Aha! Bingo! Trzeba być idiotą, ale miłym. Idiotą kochanym. Idiotą jak skromny kolega z bloku, ze szkolnej ławy, z ławki na podwórku, na której siadywało się 40 lat temu i śpiewało przy gitarze "Siedem dziewcząt z Albatrosa, tyś jedyna... a-aaa..." Teraz śpiewa się "polewamy się szampanem", taka różnica.
Motto na ten rok: sprzedaj swoje słabości jako atuty!