Cóż, zdaję sobie sprawę z ryzyka zawartego w tytule tej notki. Aż prosi się, żeby co bardziej złośliwi czytelnicy odpowiedzieli mi boleśnie na to pytanie. Nie ma sprawy. Jestem gotów wziąć to na klatę, chociaż klata moja nie jest ogromna. Niezrażony ewentualnymi sugestiami co do zbieżności kalibru mego umysłu z kalibrem klaty powiem, dlaczego taka kwestia w ogóle zawisła dziś na wokandzie moich procesów myślowych. To przez Dennetta, Daniela C. Dennetta, wielkiego filozofa klasy światowej, który nawiedził nasz kraj. Nie, nie... jeszcze nie zdążyłem stać się jego wyznawcą (słowo wyznawca brzmi ekscytująco w kontekście tego, że Dennett jest, jakby nie było, religiożercą), a nawet nie wiem, co Dennett napisał. Niczego nie czytałem. Chodzi o to, że każdą postać intelektualnego giganta przedstawia się, podając tytuły książek jego autorstwa. I zawsze wtedy podziwiam tytana myśli za to, że potrafił napisać więcej niż jedną książkę. Dawno odkryta prawda głosi, że każdy człowiek ma w sobie materiał na książkę, ale, właśnie - jedną. Wyłożyć swoją filozofię, swój sposób widzenia świata, swoje "odkrycia" większe lub mniejsze można w jednej książce. Lecz z czego złożyć następną? Na to trzeba być człowiekiem wybitnym (albo grafomanem).
Kiedy więc poczuję w sobie moc, by napisać kilka książek... napiszę pierwszą. A na razie poczytam. Człowiek rzadko staje się od tego bardziej szczęśliwy i niekoniecznie mądrzejszy, ale przynajmniej w trakcie jest przyjemnie :)