poniedziałek, 30 maja 2016

Co masz zjeść jutro, lepiej zjedz dzisiaj

Przed kilkoma dniami docierały do mnie z dość dużą częstotliwością informacje o tym, że nasi piłkarze grupują się w Arłamowie, by tam mieszkać w super ekstra luksusach. Wcześniej grupowali się w Juracie. Nie wiem, gdzie luksusy były większe, to nieistotne. Ważne, że to o tych luksusach mówiło się przede wszystkim. O tym, że panowie piłkarze nie będą się przemęczać, raczej relaksować, że będą z nimi żony, że Lewandowski utnie sobie może partyjkę golfa, bo po boisku nie będzie musiał za dużo biegać. W Arłamowie wysypano ścieżki korą, ażeby panowie piłkarze po niej biegali. Zapewne w trosce o piłkarskie pięty, a może kręgosłupy. Wiadomo, że już Achilles przejechał się na pięcie i że kręgosłup to cholernie ważna rzecz, jak się zarabia po kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, niekoniecznie wygrywając.
Z książek o Indianach pamiętam, że wojownik przed wojenną wyprawą powstrzymywał się od seksu, by być w boju bardziej skutecznym. Tymczasem nasi zawodnicy relaksują się, pławią się w jacuzzi, zażywają pieszczot fizjoterapeutycznych oraz erotycznych, a trzeba pamiętać, że piłkarze żony mają wyłącznie piękne i bardzo zgrabne, gdyż, podobnie jak zwodowi wojskowi, najbardziej cenią sobie opinię kolegów z szatni (ewentualnie klubu, jednostki), koledzy zaś nie darowaliby frajerowi, który mogąc mieć najlepsze laski świata, wybrałby sobie kobietę choćby przeciętnej urody. Pławią się więc w basenach, masują, jedzą ptasie mleko i fajnie jest. We mnie natomiast rodzi się niegodziwe podejrzenie, że to wszystko robią przed występami na Euro 2016, bo po nich już nie będzie wypadało...



poniedziałek, 23 maja 2016

O tym, że palenie szkodzi raz jeszcze

Django Reinhardt był geniuszem gitary. Solówki grał w takim tempie, że czapki z głów, a właściwie chapeau bas, bo to Francuz był, chociaż Cygan a do tego z Belgii. Grał nie tylko szybko, co samo w sobie jest już umiejętnością zasługującą na podziw, ale jeszcze pięknie. Strach pomyśleć, jak grałby, gdyby nie palenie. Konkretnie palenie się domostwa, czyli pożar. W ogniu Django został poważnie poszkodowany i dwa palce lewej ręki miał prawie niewładne. Dzięki temu wypracował specyficzny styl gry, rozpoznawalny bez pudła w nagraniach z lat przed i powojennych. Gdyby nie poparzył ręki, kto wie, może grałby jeszcze szybciej i nie nadążylibyśmy słuchać...
W sumie więc palenie się jego domostwa wyszło mu na dobre. Niestety, Django nie poprzestał na paleniu swoich larów i penatów (proszę docenić wtręt obcojęzyczny blogera z pretensjami). Palił papierosy. I tutaj dochodzimy do delikatnej kwestii: czy palenie skraca życie, czy nie. Palacze twierdzą, że nie skraca, bo mieli, na przykład, dziadka, który dożył dziewięćdziesiątki i palił do śmierci, a gdyby nie umarł, paliłby dalej. Statystycznie jednakowoż skraca. Cóż to jednak za argument, prawda? Nikt z nas nie żyje statystycznie, tylko indywidualnie. Co mi tam po statystykach, choćby najbardziej przerażających, jeśli ja mam się świetnie. I odwrotnie. 
Django Renhardt umarł na wylew w wieku lat 43. Piękny wiek... Niby nie na raka płuc, ale przecież nie na skrofuły. Czyli jednak wpływu palenia nie można wykluczyć! Mam nadzieję, że trafił do nieba, że tam od 1953 r. nie rzępolą na harfach, tylko słuchają jego gry. No i że tam nie palą, a jeśli już, to elektroniczne...

środa, 18 maja 2016

O szkodliwości palenia tytoniu

W księgarniach pojawiła się ostatnia książka Marii Czubaszek. Na okładce piszą, że autorka mówi szczerze o wielu sprawach i osobach tak, jak jeszcze nie mówiła. Maria Czubaszek, jak wiadomo, właśnie umarła. Być może wiedziała, albo przynajmniej czuła, że to wkrótce nastąpi. Mogła sobie pozwolić na więcej szczerości i swobody wypowiedzi, niż człowiek, który zamierza turlać się jeszcze po tym łez padole dłuższy czas. Bo szczerość kosztuje. Jak to mówi mój kolega w wersji bardziej dosadnej : pysk kosztuje.
Pomyślałem, co ja mógłbym powiedzieć, gdybym wiedział, że za kilka tygodni, lub miesięcy (im człowiek starszy, tym miesiąc bardziej staje się do tygodnia podobny) odejdę w niebyt. Nic ciekawego nie mógłbym powiedzieć. Nic, co publiczność chciałaby przeczytać, albo co by ją poruszyło. Nic ze smaczków, czy sensacji, albo tajemnic ludzi znanych z telewizji. A przecież mam swoje tajemnice, swoje historie nieopowiedziane nikomu. Ale one są moje. I chociaż świata one nie interesują, chociaż świat się o nich nie dowie, dobrze, że są.

Jeszcze piosenka. Proszę nie doszukiwać się związku z postem. Nie ma go. 


poniedziałek, 16 maja 2016

Moja wizja Eurowizji 2017

Oglądaliście Festiwal Eurowizji? Ja nie. To napiszę trochę na ten temat.

Nie mogę powiedzieć, że nie oglądałem wcale. Kto czytał moje dawniejsze notki i jeszcze coś pamięta, ten wie, że czuję sympatię do ptaków. Dlatego chciałem zobaczyć Michała Szpaka, właściwie posłuchać go, gdyż oglądanie go znajduję niekoniecznym. Fajny chłopak, kolorowy ptak, ale oglądać go nie muszę. Miał za duże epolety. Innych zastrzeżeń do wyglądu nie mam. Do śpiewania wcale. Szpak ma świetny głos i jeśli śpiewa piosenki nie swoje, potrafi to robić naprawdę dobrze. Publiczność była podobnego zdania. Jurorzy wręcz przeciwnego. Kij im w ucho.
Podobno organizatorzy imprezy bardzo dbają o to, żeby festiwal był apolityczny. Jeśli tak, to im nie wyszło. Wygrała piosenka o przymusowym przesiedleniu Tatarów krymskich z 1944 r. Bardzo to pasowało do pozostałych utworów. Na przykład o rzezi Ormian z 1915 r., oraz o ludobójstwie Żydów w czasie II wojny światowej. Nie śpiewano o tym? A może. Nie należy z tego jednak wyciągać wniosku, że gdyby Michał Szpak zaśpiewał o Katyniu, to zająłby pierwsze miejsce ex aequo z tatarską Ukrainką. Otóż nie. Krym jest good, a Katyń jest kłopotliwy. I o tym warto pamiętać, niestety.
Wiecie, jaką piosenkę chciałbym usłyszeć na festiwalu Eurowizji? Taką, żeby wszystkich zatkało. Bez elektronicznych ogni i słonecznego wiatru, bez fajerwerków w tle, bez akrobatów wirujących w obręczy. Bo jakie ognie wyświetlić i jak bardziej jeszcze przeżywać emocje, niż pozostali uczestnicy? Przecież ich serca łkają, dusze wyrywają się z piersi a oczy płoną artystycznym uniesieniem. Jak to zrobić jeszcze bardziej? Białorusin chciał wystąpić nago, to mu nie pozwolono. Skoro tak, należy zaskoczyć minimalizmem, nie rezygnując jednocześnie z głębi przekazu i nie schodząc z artystycznego poziomu niżej niż do szczytu góry Olimp. Tekst musi być angielski, wiadomo. I taka piosenka jest. Czeka od wielu lat, od lat siedemdziesiątych. Oto ona.





piątek, 6 maja 2016

3 Maja juz był, ale to nic

Słuchałem dziś Mariusza Błaszczaka. Z pośrednictwem narodowego radia, oczywiście. Mariusz Błaszczak, sprawujący jakąś funkcję rządową, ale nie pamiętam jaką, zapytany został, czy kary finansowe nałożone na kluby piłkarskie coś dają. Odpowiedział, że jak jest przewina, to musi być kara. Należy to rozumieć w ten sposób, że mniejsza o to, jakie będą efekty kary, ważne żeby kara była. Potem pomyśli się, co dalej. Bardzo to narodowe podejście. Zaczyna się od tego, że jak dziecko coś przeskrobie, to należy je sprać. Potem można, ewentualnie, zastanowić się, czy... wymyślić jeszcze jakąś karę, czy już wystarczy. Jeśli zbroi coś znowu, to należy sprać mocniej, itd. Zastanawianie się nad efektami własnych poczynań jest rzeczą trudną, bo złożoną, wymagającą wyobraźni i zgody na to, że być może, to co nam się podoba, wcale nie jest dla nas dobre, a to co chcielibyśmy, żeby działało zgodnie z naszymi oczekiwaniami, może tak nie działać. Prościej jest przyjąć założenie, że jeśli rzeczywistość nie spełnia naszych oczekiwań, tym gorzej dla rzeczywistości.
Do czego zmierzam? Jak się na pewno wszyscy domyślają, do Konstytucji 3 Maja :), której rocznicę znów świętowano z dumą, zamiast z zawstydzeniem brakiem wyobraźni naszych przodków. Ten brak wyobraźni doprowadził nasze państwo do katastrofy.