Mam za granicą członka rodziny. Członek mieszka tam już wiele lat, co nie przeszkadza mu być przekonanym, że wie najlepiej co dla nas tu, w Polsce dobre, a co dobrym nie jest. Ostatnio zaskoczył mnie pytaniem, czy doceniamy łaskę jaką jest dla nas Jarosław Kaczyński. Pytanie było retoryczne, nie oczekiwał na nie odpowiedzi i gładko przeszedł do wykładu na temat "70 lat niszczenia Polski, czyli Donald Tusk oraz inne komuchy". Jechał tak kilka minut na polityków rządzących naszym krajem przed Jarosławem Kaczyńskim zupełnie, jakby osobiście cierpiał w nałożonym przez nich jarzmie i własną krew dawał im do picia. Zgadzam się z nim o tyle, że polityków uważam za szubrawców bez honoru, pasożytów i często szkodników, gdyż są to nieodrodni synowie i córy własnego narodu, a to akurat w Polsce nie stanowi rekomendacji do czegokolwiek poza piciem wódki. Tyle, że dla mnie podły charakter, sprzedajność, małostkowość, głupota nie mają barwy politycznej i na pewno nie da się uznać Donalda Tuska za komunistę. Jeśli ktoś tak go określa, jest durniem, nie wie, o czym mówi.
Rodzi się pytanie: ilu Polaków za granicą wygłasza podobne brednie? Bo jeśli wielu, to może nie ma się co martwić, że z Polski wyjechały 2 miliony osób? Może dobrze by było, gdyby wyjechało jeszcze z 10 milionów?
Mielibyśmy od ręki rozwiązany problem mieszkaniowy, problemy komunikacyjne, środowiskowe. O ileż mniej śmieci, ścieków, pyłów w powietrzu zawieszonych. Stopa bezrobocia skręciłaby się o 180 stopni i przyjęła wartości ujemne. Dyrektor stałby rano w drzwiach, kłaniał mi się nisko i z uśmiechem mówił: jakże mi miło, panie Ove, że dziś również widzę pana w dobrym zdrowiu. Zapraszam, zapraszam, kawka już się parzy. Jak pan wypije, to, he he, och... ciutkę popracujemy, co? O, ha, ha, ha... No dobra, tu sobie poszalałem, nie o to przecież chodzi, żeby nic nie robić w pracy, tylko, żeby w tym co się robi, był sens i żeby był z tego pożytek. I żeby przez idiotów tego wszystkiego kiedyś szlag nie trafił, jak już trafiał nie raz.