Dziś z racji weekendu temat nieważny, choć nie powiem, że lekki, że łatwy i chyba nie taki przyjemny, ale niestrudzony badacz otaczającej coraz bardziej, jak mówią niektórzy, rzeczywistości nie cofa się przed żadnym wyzwaniem. W szczególności nie waha się zająć tym, na czym się nie zna. Należy to do dobrej tradycji synów narodu polskiego. Zatem: voila!
Trafiłem przypadkiem na filmik, który tak mnie ogłuszył, że obejrzałem ciurkiem jedną trzecią od początku do końca (jednej trzeciej). Końcówkę też. Środek pominąłem. Początek nie robi wrażenia, ot, jakieś wymalowane oko, ale w dziesiątej sekundzie pojawia się twarz. I jest jak u Hitchcocka, trzęsienie ziemi a potem napięcie rośnie. W pierwszej chwili po ukazaniu się twarzy pani Adrianny myślałem, że to Gwiezdne Wojny z czasów mojego dzieciństwa i wrócił starty dobry android C-3PO.
Ale nie. Ruszające się usta i mrugające oczy wskazywały, że to nie może być C-3PO. To warstwa tynku unieruchomiła większość twarzy. Nie wiem, czy pani Adrianna posiada własne usta, bo te namalowane nie pozwalają dostrzec, co jest pod farbą, folią, gumą, szminką, czy czego tam się używa do zrobienia sztucznych ust zamiast własnych. Filmik poświęcony jest makijażowi ócz, więc o ustach nic nie wiadomo. Szkoda.
Nie umiem zgadnąć, dlaczego jedno oko pani Adriana uznała za pomalowanie dobrze, a drugie źle. Jak dla mnie obie brwi wyglądają strasznie a oczy... dramatycznie. O sztucznych rzęsach się nie wypowiadam. Nie wiem też nic o numerach pigmentów, pędzlach o kredkach. Zastanawia mnie natomiast, jak się czuje człowiek, mając na twarzy tyle materiałów budowlanych i czy w czasie rozmowy z kimś tak zrobionym można się skupić na tym, o czym się mówi. No i jeszcze, czy tak można się malować na randkę. No bo co, gdyby ktoś chciał dotknąć takiej kreacji? Ponieważ tego bloga od pewnego czasu czytają tylko kobiety, pozwolę sobie zapytać: też tak robicie?