Koniec starego roku i początek nowego to czas, w którym ludziom zdarza się podejmować postanowienia noworoczne. He, he... To nie dla mnie. Zupełnie nie odpowiada mi koncepcja, żeby nowy rok zaczynać od przymuszania się do czegokolwiek. Bo trzeba? Bo postanowiłem? Nie. Chyba, żebym chciał, ale wtedy niepotrzebne postanowienia, samo się robi.
Wczoraj zobaczyłem w TV, jak Amerykanie unicestwiają symbolicznie złe rzeczy z mijającego roku. Zamiast obiecywać sobie, jak to pięknie będą żyć, pozbywają się niedobrych wspomnień. Czyż to nie fajne? Można to zrobić niszcząc jakiś przedmiot związany ze złymi przejściami albo pisząc na kartce, o co chodzi i wpuszczając taką kartkę do niszczarki. Piękna koncepcja: zmaterializować i zniszczyć. Taka współczesna odmiana starej jak świat magii. Oczywiście, lepiej byłoby odprawić tańce przy ognisku w rytm bębnów, okadzić się czarodziejskimi dymami, odzwonić dzwoneczkami i ogrzechotać grzechotkami, ale do tego trzeba ciepłego klimatu, odpowiedniego miejsca no i szamana, który wyssałby z człowieka złą krew (symbolicznie!) a zostawił dobrą. Skąd go wziąć? Ksiądz się nie nadaje. Kadzidło, owszem, może zapalić, ale przecież nie będzie chciał. Dzwonków spod ołtarza też na ognisko nie przyniesie. Zatańczy do muzyki bębnów? Mowy nie ma. Duszpasterz poganinowi nie pomoże.
Zostaje papier, flamaster i niszczarka.
Mam ją i nie zawaham się użyć.
Ale żeśmy krajem katolickim, to na koniec kolęda, hej!