piątek, 25 marca 2016

Symbole



Jeden obraz wart jest tysiąca słów. Lubię to powiedzenie za jego trafność. Przypomniało mi się, gdy zobaczyłem zdjęcie papieża Franciszka, obmywającego stopy ubogim. Że ubodzy byli ładni, czyści, wyprani i po pedicure, to nie dziwi. Zapewne lekarze zbadali ich dokładnie na okoliczność grzybicy stóp oraz innych chorób, mniej widocznych. To również by mnie nie zdziwiło. Zabawnym wydaje mi się to, że papież umywa stopy ubogich, trzymając je nad złotą miską, do której skapuje woda wylewana ze złotego dzbanka przecudnej roboty. To tak jakby jakaś grupa rekonstrukcyjna odtwarzała wjazd Jezusa do Jerozolimy w srebrnym bentleyu. Z czterema nowymi oponami. A przecież już Indiana Jones wiedział, że Święty Graal to ten odrapany pucharek z epoki gliny wypalanej, a nie szczerozłote cacko wysadzane drogimi kamieniami.
Pointa?
Wesołych Jaj!


wtorek, 22 marca 2016

W Lipnicy Murowanej

W Lipnicy Murowanej co roku, od roku 1958, odbywa się konkurs palm wielkanocnych. Wygrywa ten, komu wyżej odbije. Ocenia się także: wiązania, zdobienie, wysmukłość i ułożenie pręci. To ostatnie jest dla mnie zagadką. Co to są pręcia? No chyba, że chodzi o ułożenie prąci, ale raczej nie, gdyż słowo "pręci" powtarza się w regulaminie konkursu wielokrotnie, zatem nie może to być literówka. Podejrzewam, że chodzi o "pręcia" wiklinowe, gdyż polskie palmy, jak sama nazwa wskazuje, są z wikliny, wzmacnianej świerkiem.
Palmy w Lipnicy dzielą się na pięć kategorii: dziecięce, niskie, średnie, wysokie i najwyższe. Dziecięce mają do 3 metrów, najwyższe powyżej 22 metrów. Nas interesują, rzecz jasna, palmy najwyższe, gdyż Polska to dumny kraj, który właśnie wstał z kolan. Nad dumnym narodem powiewają zaś sztandary, unoszą się skrzydła husarskie i gibają na wietrze palmy lipnickie. Że palmy są ważne, wiem stąd, że prezydent Andrzej Duda przybył osobiście z małżonką i dwiema palemkami do Lipnicy. Tam odznaczył najznamienitszego palmoróbcę Zbigniewa Urbańskiego Srebrnym Krzyżem Zasługi. Zasługi Zbigniewa są wielkie, gdyż to właśnie on dzierży palmę pierwszeństwa na polu współzawodnictwa w strojeniu palm najwyższych. Jego rekord wynosi 36 metrów z haczykiem.

Czy ja mam coś przeciw palmom z Lipnicy? Ależ skąd! Czy ja się z nich śmieję? Ależ bynajmniej. Robienie wysokich palm jest fajną zabawą wielkanocną. No może nie tak samo fajną jak strzelanie z kalichlorku, ale za to nie stresuje psów, które po Sylwestrze musiały dochodzić do siebie przez kilka dni. Fajne te palmy. Coś dla wójta lub starosty. Dlaczego więc do palm przybywa sam prezydent państwa i dekoruje osobiście pana Zbigniewa krzyżem zasługi?

Uważam, że jest pilna potrzeba ustanowienia stosownego na nowe czasy odznaczenia. Niech to będzie Order Palmy im. Antoniego Macierewicza. To godny patron. Odznaczenie może być przyznawane przy okazji radosnych wydarzeń w naszym kraju. Mają Anglicy Order Podwiązki, dlaczego my nie możemy mieć Orderu Palmy? Kandydatów na kawalerów przecie dostatek.

 Pan Prezydent błogosławiący mieszkańców Lipnicy Murowanej, w towarzystwie małżonki i pana, którego boli głowa.

piątek, 18 marca 2016

Analogie

No i wreszcie coś ciekawego piszą o oponie w samochodzie prezydenta Dudy. Tej co wystrzeliła. Że to stary stary laczek był, zdjęty już wcześniej z felgi, że założyli na powrót, bo nie mieli nowego, bo nikt nie zamówił na czas, że jeździli najpierw po kamieniach, a potem po szosie, ale za to za szybko. Opona miała dość i demonstracyjnie odmówiła współpracy, popełniając seppuku.
Z czym to się kojarzy? Oczywiście, że z katastrofą samolotu pod Smoleńskiem. Samochód nie fruwa, więc nie roztrzaskał się spadając na ziemię. Wylądował w rowie, Andrzej Duda wyszedł z niego nie draśnięty (pewnie mu szkoda, byłby trochę męczennikiem, a tu nic), sprawa miała się rozejść po kościach. 
Nie ma finałowej tragedii, ale algorytm postępowania znów ten sam - łapu-capu, bez głowy, byle szybciej, może się uda. A co ma się nie udać? Nam? NAM się nie uda? Nie takie rzeczy ze szwagrem po pijanemu... Polski lotnik nawet na drzwiach od stodoły poleci. Polski szofer nawet boso da radę! Jadziem! Po garach! Wziuuu...
Pierdut!
Ajajaj, jak to się mogło stać? Dlaczegóż to? No jak to tak? Hm...

Dziś już mało kto pamięta, że samolot do Smoleńska wyleciał opóźniony, bo dygnitarzom ciężko było ruszyć dupy wczesnym rankiem, więc nie było czasu, żeby lądować gdzie indziej, chociaż mgła była jak mleko, że piloci nie znali tego lotniska, jego topografii, więc nie mieli pojęcia o obniżeniu terenu przed pasem startowym i używali beztrosko wysokościomierza radiowego, że nie wiedzieli, że samolot nie odleci sam na autopilocie, bo na lotnisku nie ma koniecznych do tego urządzeń, że słabo kumali po rosyjsku, że Rosjanie mówili, że nie ma warunków do lądowania, ale przecież polski pilot to na drzwiach od stodoły, panie... itd.

Ciekawe, co będzie teraz? Okaże się, że łże-dziennikarze wszystko zmyślili?
To bez znaczenia. 
Bo do nauki jesteśmy oporni.

środa, 16 marca 2016

poniedziałek, 14 marca 2016

Z anatomią na ty

Dziś post nieistotny, głupi i po nic. Zapraszam do lektury!

Swego czasu miałem przyjemność... no tak, bo nie była to nieprzyjemność, odwiedzić pewną firmę..


Firma nazywa się RECTUM. I nie jest to firma z branży medycznej. Jeśli dobrze pamiętam, w magazynie stały rowery do ćwiczeń. Takie rowery, że choćbyś pedałował dzień i noc, choćbyś wylał wiadro potu a siodełko weszłoby ci do żołądka per rectum, i tak nigdzie nie zajedziesz. Bardzo mnie korciło, żeby zapytać właściciela firmy, co chciał powiedzieć swoim kontrahentom, wybierając tak piękną, lecz nieco kontrowersyjną nazwę, ale powstrzymałem się. Do dziś nie wiem, czy dobrze zrobiłem. Może ta firma nadal istnieje i nadal tak się nazywa?

Odwiedziłem dziś forum internetowe. Forum to zacne, na którym można się zalogować i wymieniać informacjami, uzyskać pomoc w dziedzinie informatyki. Każdy użytkownik musi wybrać sobie jakiś nick. Wiadomo, że z tym jest problem, często te najfajniejsze są już zajęte. Na przykład, gdyby ktoś z Was chciał się tam udzielać jako Anus, to nic z tego. Taki ktoś już jest, proszę:


Wnikliwie studiowałem avatar Anusa. No nie wiem... chyba trochę nietypowy.

Wyżej opisane doświadczenia skłoniły mnie do poszukiwań czegoś do kompletu. Skoro mam firmę Rectum i pana Anusa, to powiedzcie sami, czego należy się spodziewać?
Jako, że łacinę znam o tyle, że wiem, co to rectum i anus, alea iacta est, ceterun censeo... i takie tam, ale nie na tyle, by znać inne, ważne słowa, skorzystałem ze słownika oraz wyszukiwarki Google. Wpisałem słowo stolec i proszę:



Magnetyczny STOLEC atakuje ziemię!

Stare porzekadło mówi, że jak się człowieka obrzuci błotem, to zawsze coś się przyklei. Strach pomyśleć, co się stanie, jeśli wróg użyje magnetycznego stolca.
Udaję się na poszukiwanie firmy produkującej demagnetyzery stolca. Musi gdzieś taka firma być!

czwartek, 10 marca 2016

Sen o linijce (drewnianiej)

Macie dziwne sny?
Oczywiście, że macie. Sny są częściej dziwne, niż normalne.

Śniło mi się kiedyś przepychanie między krzesłami w czasie mszy odprawianej przez biskupa. To dziwne, bo nie bywam na mszach odprawianych przez biskupów, tym bardziej nie w małych salkach zawalonych krzesłami jak na odczyt przyjezdnego poety w roku 1977.
Śniło mi się kiedyś, że objuczony ciężkim ładunkiem przechodzę przez rzekę. Była wąska, tyle że głęboka. Uznałem, że wystarczy nabrać powietrza w płuca, zrobić kilka kroków po dnie i wyjść po drugiej stronie. Plan był dobry, ale... Noga uwięzła w jakichś korzeniach. Napisałem nawet o tym krótkie opowiadanie. Poszło w kosmos.
Śnił mi się dzisiaj Jarosław Kaczyński na leśnej drodze. Rozmawialiśmy. Nie wiem, o czym. W każdym razie nie było przyjemnie. Potem śniło mi się, że mam w rękach kawałek linijki. Bardzo krótki, króciuteńki kawałek, ostatni centymetr. Ostatni centymetr drewnianej linijki. Odcięty równo. Oglądałem go, obracałem w palcach i zastanawiałem się, gdzie reszta i co mam zrobić z tym kawałeczkiem?




piątek, 4 marca 2016

Choroba lotniskowa

Przysłowie mówi, że jak Pan Bóg chce kogoś ukarać, to mu najpierw rozum odbiera. I tutaj rodzi się natychmiast szereg pytań. Bo tak. Jeśli odbierze całkiem i delikwent straci zdolność pojmowania, co się wokół niego dzieje, nie będzie mógł odczuwać dyskomfortu poniżenia. Jeśli natomiast odbierze tylko trochę, żeby ofiara nie mogła się bronić skutecznie, ale rozumiała w jak czarnej d... się znalazła, to na usta ciśnie się pytanie, dlaczego Wszechmocny ucieka się do takich sztuczek, jakby nie mógł zrobić z człowiekiem, co mu się żywnie podoba? Chcąc rozdeptać mrówkę, nie muszę przecież najpierw związać jej wszystkich sześciu nóg, prawda? 
Ale nie o tym miało być. Nie o rozważania pseudofilozoficzne mi chodziło, kiedy tu pierwszą literę stawiałem. Tylko tak mam, że zaczynam myśleć o, dajmy na to, moim dziadku, który palił papierosy Giewont, a skojarzenia przerzucają mnie na krzyż żelazny ustawiony na tatrzańskim szczycie o tej nazwie, potem przypominają mi się ofiary porażenia piorunem w czasie burzy, co z kolei może prowadzić do przypomnienia sobie o Nicoli Tesli, który pioruny w swym laboratorium generować lubił, albo do zagadnienia ofiar składanych z ludzi, gdyż ofiara porażenia piorunem na górze Giewont, to trochę jakby samoofiara, no bo krzyż i po co się było pchać właśnie wtedy, gdy zaczynało już grzmieć, a skoro już tam wierni poleźli to powstaje kwestia, dlaczego Pan Bóg ich załatwił tak bez pardonu, za co? Wracając do Tesli, to godzi się napomknąć, że spierał się z Edisonem o to, czy lepszy jest prąd stały, czy zmienny. Tesla mówił, że zmienny, no i wyszło na jego, prawda. Tu powstaje pytanie, czy lepsza jest zmienność w ogóle, czy stałość i znów robi się ciężko. Stałość bowiem dobra jest z pewnych względów, ale jednocześnie prawda jest taka, że jak nic się nie zmienia, to można dostać na łeb z tej niezmienności i człowiek w końcu dochodzi do wniosku, że umiera za życia, co z kolei pcha go do depresji względnie pobudza do reakcji obronnej, przejawiającej się na przykład kryzysowymi wybrykami wieku średniego.
Tak mógłbym długo, a tu trzeba krótko, gdyż nikt długich notek nie będzie czytał do końca. Zmierzam zatem do tematu (który teraz mało mnie już zajmuje, ale skoro zacząłem...).

W Europie panuje od jakiegoś czasu choroba lotniskowa. Do zakażenia dochodzi poprzez kontakt z pieniędzmi unijnymi. Ekspozycja na te środki powoduje, że niektóre państwa budują sobie namiętnie lotniska. Podatni na to są szczególnie południowcy - Hiszpanie i Włosi. Na Sardynii, na przykład, są aż trzy lotniska międzynarodowe, chociaż mieszka tam 1,6 mln ludzi, czyli mniej niż w Warszawie. Na obronę Sardyńczyków przywołać można to, że wyspa jest górzysta, podróżuje się więc po niej niełatwo. Nad górami, jak wiadomo, najwygodniej przelecieć. U nas wirus lotniskowy zaatakował najmocniej w Radomiu. Między Radomiem a istniejącymi już lotniskami nie ma większych gór. Być może to jest właśnie przyczyną klęski Radomia. Gdyby Radomian odgradzały od Warszawy góry z niedostępnymi zimą przełęczami, musieliby latać w świat ze swojego lotniska. Nie wiem, czy władze Radomia nie powinny rozważyć usypania odpowiednich gór na przedmieściach. Byłby z tego dodatkowe korzyści w postaci sportów zimowych. Śnieg należałoby wyprodukować w całości, a góry schłodzić agregatami. To znaczne koszty, ale wtedy nie tylko Radomianie lataliby w świat, ale także świat przyleciałby do nich. Czyż to nie piękna wizja?
Natomiast czarno widzę przyszłość Portu Lotniczego Gdańsk im. Lecha Wałęsy. Ostatnie wydarzenia wskazują, że imię Lecha Wałęsy może być wkrótce lotnisku odebrane. Nie trzeba być jasnowidzem, by zgadnąć jaki Lech zastąpi Wałęsę w roli patrona. Czy wtedy piloci będą mieli odwagę tam lądować?

wtorek, 1 marca 2016

Na ten nowy rok

W dawnym kalendarzu rzymskim mielibyśmy dziś nowy rok. Nic dziwnego - wiosna za pasem. A jak wiosna to - wiadomo - życie się rodzi, każda ptaszka gniazdko wije itd., itp.  Mamy dziś kalendy marcowe. Za dni dwanaście będą idy marcowe. Juliusz Cezar był łaskaw wtedy umrzeć tragicznie. Ach, jak to pięknie. Błysk sztyletów, czerwień krwi, okrzyk "I ty, Brutusie!" Kurtyna.
Nie powiem, że czuję się podobny do Juliusza Cezara, tym bardziej nie powiem, że zbieram się do odegrania roli tragicznej, gdyż dusza u mnie mało patetyczna, a właściwie wcale. A jednak coś mnie wzięło na wyobrażanie sobie swojego pogrzebu. Od kilku dni chodzi mi to po głowie, zebrałem się żeby napisać, patrzę, a tu u Skorpiona w Rosole przecudnej urody wiersze funeralne. No cóż... gdybym miał inny pomysł na notkę, to bym zmienił, ale że nie mam, to ostatecznie... u mnie wierszy nie będzie. Będzie muzyka.

Bardzo nie lubię pogrzebów. Są okropnie smutne. Ceremoniał pogrzebowy beznadziejny. Muzyka - fatalna. "Dobry Jezu a nasz panie" wpędza mnie w depresję. Ksiądz w czarnej sukni... Nie chcę tak!
Ostatni spacer powinien być piękny. I żeby ptaki śpiewały. Z tego względu do lepszego świata odejdę latem. Żeby było ciepło i żeby słońce świeciło. I wtedy wszyscy mogą być lekko ubrani, za to elegancko. Proszę mi nie przychodzić we wdziankach z ortalionu! I nie w adidasach. Wymagany strój elegancki, panowie garnitury, przynajmniej marynarki, na nogach obuwie skórzane. Skóra może być sztuczna, nie poznam. I grać mi proszę. Orkiestra ma być. Żadnego księdza z głośnikiem i mikrofonem! Grać proszę! Głośno i dobrze, bez fałszów.  Najlepiej tak, jak na załączonym fragmencie filmu. Wszystko pasuje. Oczywiście nie wymagam, by w trakcie ceremonii zasztyletować gościa w kapeluszu. Ja już będę w trumnie, więc nie będzie potrzeby jej wypełniać. Poza tym wszystko może tak wyglądać. I koniecznie żałobnicy z second line mają mieć parasolki. Cholernie mi się to podoba. Bez parasolek się nie zgadzam. Chińskie parasolki nie są takie drogie przecież, trochę piór albo frędzli do obszycia i będzie dobrze. Jedyne, z czym może być kłopot, to skąd wziąć tylu Murzynów.
Ale ten kłopot nie będzie już mój.  Ha, ha, ha, ha, ha, ha... [śmieje się sardonicznie i oddala krokiem Murzyna z platfusem].